Emerald Blaze, Hidden Legacy

Emerald Blaze – Cool Aunt cz. 2

Po krótkiej wycieczce helikopterowej lądujemy na dachu szpitala i mamy okazję zapoznać się nie tylko z punktem widzenia najmłodszej z sióstr Baylorówien, ale i dowiedzieć się nieco na temat specyficznej procedury stosowanej podczas porodów Pierwszych…

Pozdrawiamy i życzymy przyjemnej lektury!

 

 

 

Wylądowaliśmy na dachu szpitala. Czekało na nas tuzin ludzi. Sześciu z nich w taktycznych kombinezonach i z bronią automatyczną, a reszta w identycznych niebieskich fartuchach ochronnych. Zastanawiałam się, czy ktoś to koordynował. Gdyby Nevada miała urodzić dziewczynkę, pojawiliby się na różowo? Z bliżej nieznanych przyczyn nie dawało mi to spokoju, ale miałam ważniejsze sprawy na głowie.

Moja siostra została usadzona na wózku i całą grupą ruszyliśmy do dużej windy towarowej. Zjechaliśmy nią nie więcej niż jedno piętro i znaleźliśmy się w szpitalnym korytarzu o jasnobeżowych ścianach. Z głośników dobiegał komputerowo generowany głos: – Kod NDP. Wstęp na piętro siedemnaste tylko dla wydzielonego personelu.

Skręciliśmy w lewo i dotarliśmy pod metalową śluzę, wyglądającą, jakby wyciągnięto ją wprost z kosmicznej stacji, gdzie służyła do powstrzymywania potworów z innych planet.

Vault
źródło:wallpaperflare.com

Nevada ciężko westchnęła.

– Skurcz? – zapytał Connor.

Przytaknęła.

Drzwi się otworzyły, przeszliśmy przez nie i natychmiast usłyszeliśmy za sobą trzask zaskakujących rygli. Dwóch ochroniarzy oddzieliło się od reszty i zajęło miejsca przy śluzie. Rzuciłam okiem przez ramię. Jeden z nich wpisywał kod do cyfrowego zamka. Kolor diod zmienił się z zielonego na czerwony, a grube stalowe pręty zainstalowane na wewnętrznych wrotach wykonały obrót o dziewięćdziesiąt stopni i zagłębiły się w otworach ściennych po obu stronach śluzy. Jeżeli ktoś zechce sforsować tę zaporę, będzie miał z tym sporo roboty.

Wyglądało na to, że bardzo poważnie podchodzono tu do kwestii bezpieczeństwa.

Minęliśmy kolejne przejście, przy którym została kolejna para strażników, robotyczny głos automatu wreszcie ucichł, a my znaleźliśmy się na skrzyżowaniu dwóch korytarzy. Na wprost nas znajdowały się kolejne pancerne drzwi. To już zakrawało na lekką przesadę.

Nevada spojrzała na Connora. – Spodziewamy się jakiegoś ataku? Zapomniałeś mi o czymś wspomnieć?

– Nie. To standardowa procedura – odpowiedział.

Większość z towarzyszących nam członków personelu medycznego skierowała się do bocznego korytarza. Przy nas zostały tylko dwie pielęgniarki.

Drzwi na wprost rozsunęły się z cichym szmerem. Ruszyliśmy dalej, a ostatnich dwóch ochroniarzy zostało tym razem po drugiej stronie przejścia.

Przed nami rozciągało się duże, okrągłe pomieszczenie. Ściany, podłoga, sufit – wszystko wykonane z betonu pomalowanego ciepłymi beżami i brązami. Wyglądało to jak wnętrze bunkra. W powietrzu roznosił się zapach cytrynowych i lawendowych odświeżaczy.

Pośrodku tego schronu zbudowano mniejszy pokój z dwoma wejściami, ale bez drzwi. Kiedy tam weszliśmy, okazało się, że wygląda jak zwykła szpitalna sala o bladoniebieskich ścianach i mnóstwie medycznego sprzętu przymocowanego na stałe grubymi śrubami do podłogi. Futurystyczne łóżko stało w centrum, a na wprost niego zamontowano pod sufitem duży ekran.

W ścianie po prawej dostrzegłam przejście do łazienki. Zamiast drzwi była tylko lekka zasłonka na drążku.

Nevada ponownie zwróciła się do Connora. – Dlaczego tu nie ma żadnych drzwi?

– Mniej latających przedmiotów.

Jasne, a poza tym, jeżeli personel miałby się stąd zwijać w podskokach, brak drzwi również ułatwiał sprawę.

Pielęgniarki przeniosły Nevadę z wózka na łóżko, rzuciły kilka uspokajających uwag i zaczęły coś tam sprawdzać między jej nogami.

Sięgnęłam po swoją magię. Zawirowała w moim umyśle feerią barw. Zdecydowałam się na niebieską i powoli się w niej zanurzyłam. Olbrzymia kobaltowa, kudłata bestia przyczaiła się i spoglądała na świat moimi oczami. Odetchnęłam. Wszystko wypełniło się nagle tysiącem zapachów. Metal, olej do broni, środki odkażające, dezodorant, mydło, pot…

– Na zewnątrz tej sali kręci się łącznie osiemnaście osób – poinformowałam. Czy były tutaj jakieś kamery? Bo jeżeli tak, moja siostra zasługiwała na to, żeby o tym wiedzieć.

Nevada spojrzała na Connora. – Powiedziałeś, że będzie zespół medyczny i kilka osób z ochrony. Nie wspominałeś, że urządzasz tu EXPO.

Do sali weszła lekarka. Była mniej więcej w wieku mamy, nieco zaokrąglona, o ciemnobrązowej karnacji, dużych, łagodnych oczach i okularach w czerwonych oprawkach. – Dzień dobry. Nazywam się doktor Maier i jestem tu, żeby wam pomóc.

W sposobie, w jaki przemawiała, było coś uspokajającego i budzącego zaufanie.

– Specjalizuję się w porodach Pierwszych, szczególnie tych wysokiego ryzyka. Zajmuję się tym od dwudziestu lat.

– Czy ktoś już zmarł? – zapytałam.

Mama posłała mi oburzone spojrzenie. No cóż, nikt inny nie kwapił się z poruszeniem tej istotnej kwestii, więc trafiło na mnie.

– Tak – odpowiedziała doktor Maier. – Przy sześćdziesięciu siedmiu tego typu porodach straciłam dwoje dzieci i trzy matki.

Poszukałam w komórce, jaka jest średnia śmiertelność noworodków pary Pierwszych. – Na poziomie krajowym umiera dwadzieścia osiem procent.

– Przestań – ostrzegła mama. – Bo zaraz cię stąd zabiorę.

– Powinni wiedzieć.

– A trauma przydarza się nowonarodzonym w trzydziestu dwóch procentach przypadków – wtrąciła się Nevada. – Sprawdziliśmy to z Connorem już dawno temu.

Och.

Nevada zwróciła się do lekarki. – Dziękuję bardzo za wszelką pomoc.

– Wiem, że to dosyć przerażające doświadczenie, a i wystrój tego miejsca niespecjalnie pomaga się uspokoić, ale zapewniam, że robimy tu wszystko dla zapewnienia bezpieczeństwa pani i dziecku. To nie nasz pierwszy poród. Proszę nam zaufać. Dobrze się wami zaopiekujemy.

– Dlaczego zebrało się aż tyle osób? – zapytał Connor.

– Na wszelki wypadek mamy zespół telekinetyków.

– To nie będzie konieczne. Sam się wszystkim zajmę.

– Ojciec nie zawsze najlepiej się do tego nadaje – zauważyła doktor Maier.

– W tym wypadku nikt sobie z tym lepiej nie poradzi – Plaga Meksyku nie zamierzał ustępować.

– Dobrze zatem – lekarka sięgnęła po pilota i na ekranie pod sufitem ukazała się grupa ludzi. – To są nasi alkioniści. Mają zadbać o to, by matka z dzieckiem przez cały czas pozostawali spokojni. Nie widzą was, a jedynie wyczuwają wasze umysły. I właśnie przekazują mi, że pani ich blokuje.

Alkioniści byli jakby psionikami na odwrót, bo zamiast wywoływać określone emocje, spośród których przeważały strach czy gniew, uspokajali, odprężali i pozwalali się pozbyć negatywnych doznań.

– Jeżeli pozwoli im pani wpłynąć na swój nastrój, to może wiele ułatwić.

– Nie wydaje mi się, żebym potrafiła.

Nevada przez tyle lat doskonaliła się w chronieniu dostępu do swojego umysłu, że pozbycie się mentalnych barier od ręki graniczyło z niemożliwością.

– Okay – odpowiedziała doktor Maier. – A zatem będziemy kontynuować bez wsparcia. Jedyni ludzie, którzy mogą was widzieć, znajdują się w tym pomieszczeniu. Nie ma tu żadnych kamer, nic nie jest nagrywane. A jeżeli w którymś momencie będzie pani chciała, żeby ktoś opuścił salę, proszę mi powiedzieć, a natychmiast się tym zajmę.

5 myśli w temacie “Emerald Blaze – Cool Aunt cz. 2”

  1. Jak widać magia ma swoją cenę i przy wydawaniu potomków na świat. Ale 18 osób to jednak trochę sporo. Śliczne dzięki za Wasz przekład. Pozdrawiam serdecznie Barbara

    Polubienie

  2. Każda z sióstr Baylor jest jedyna w swoim rodzaju. 🤩 I każda da się lubić 😄.
    Jak zwykle – przeczytałam z przyjemnością. Bardzo dziękuję 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz