Kate Daniels, Magic Tides

Magic Tides Rozdział 5 cz. 4

Po krótkiej przerwie zaglądamy do przydrożnej restauracji, gdzie Kate dopija kawę, i po chwili ruszamy w dalszą drogę. Jak to już bywa z panią Lennart, długo nie przyjdzie jej podróżować w samotności i narzekać na nudę…

Pozdrawiamy i życzymy przyjemnej lektury!

 

 

Dopiłam kawę i opuściłam restaurację.

Kiedy tylko parking został za nami, Przytulanka przyśpieszyła, miarowo przebierając kopytami, jakby uznała, że powinnyśmy znaleźć się na miejscu już bez żadnej zwłoki. Końmi da się kierować, zmuszać je do stępa czy galopu, ale osły są wyjątkowo uparte, więc tylko podziękowałam oślemu bogowi za łaskę i dałam się ponieść wzdłuż zniszczonej autostrady.

Po jakimś czasie wyjechałyśmy z miasta i znalazłyśmy się w lesie, który oddzielał Wilmington od osady zwanej Porter’s Neck. Przed Zmianą była to jedna z dzielnic, ale niebezpieczeństwa związane z kolejnymi falami magii sprawiły, że miasta się kurczyły. Drogę otaczały brzozy, klony i magnolie rozrośnięte do niebywałych rozmiarów. Walka z napędzaną magią przyrodą nigdy się nie kończyła i ludzie nie zawsze wychodzili z niej zwycięsko.

Ciemności rozpraszało światło księżyca. Stary asfalt wręcz mienił się w srebrnej poświacie, a z cieni rzucanych przez rozłożyste konary śledziły mnie różnokolorowe ślepia. Czasami zamiast pary było to jedno gigantyczne oko, czasami trzy ustawione w trójkąt, a raz wypatrzyłam wysoko w koronie osiem ciemnoróżowych. Gdyby jakiś zmutowany pająk zdecydował się spaść na nas z góry, miałabym spory problem z przekonaniem Przytulanki do podążania we właściwym kierunku.

W pewnym momencie ślepia zniknęły jak zdmuchnięte gwałtownym porywem wiatru. Doszedł mnie też odgłos przedzierania się przez zarośla, gdy jakieś futrzaste stworzenia postanowiły bardzo szybko wynieść się z najbliższej okolicy. Odwróciłam się i zobaczyłam wampira przykucniętego na skraju drogi. To był jeden z tych starych, wysuszonych i węźlastych o pazurach zakrzywionych niczym sierpy. Wpatrywał się we mnie rubinowymi oczami.

Najwyższy czas. Podążał za mną od samej Farmy, a jego ciągła obecność mocno mnie irytowała.

Nieumarły się wyprostował. Ścięgna zatrzeszczały, jakby stawy nie przywykły do takiej postawy. Wampir podszedł do mnie i przyklęknął.

Unknown
źródło:wallpaperflare.com

– Sharratum – zaintonował głosem Rimusha.

Wzdychanie w takim momencie mogło zostać odebrane za nietakt. – Po prostu Kate, synu Akku. Zrezygnowałam z tego tytułu i wszystkiego, co się z nim wiąże.

– Ale nią właśnie jesteś. Nie możesz tego odrzucić, podobnie jak nie możesz zrezygnować z bycia człowiekiem.

Zapowiadała się ciężka rozmowa. – Dołącz do mnie.

Nieumarły opadł na czworaka i ruszyliśmy dalej drogą skąpaną w świetle księżyca.

– Czego chcesz? – zapytałam.

– Służyć ci.

– Tylko że ja nie potrzebuję, żeby ktokolwiek mi służył.

Z tonu głosu Rimusha przebijał smutek. – Niektórzy władcy nosili koronę z dumą, bo postrzegali ją jako dowód swojego zwycięstwa. Inni z kolei godzili się z narzuconymi im obowiązkami i nigdy nie poddawali w wątpliwość własnego prawa do panowania nad swoim ludem. W końcu trafiali się też tacy, którzy uginali się pod jej ciężarem i rezygnowali z danej im władzy.

– Nie nadaję się do rządzenia.

Wampir westchnął. – A mimo to musisz się tego podjąć.

– Dlaczego?

– Bo twoi ludzie cię potrzebują.

– Jacy moi ludzie?

– Twój ojciec ściągnął nas do tego nowego, nieznanego nam świata. Wszystko, co znaliśmy, dawno przepadło. Nasze królestwo to zamierzchła przeszłość i ledwie wspomnienie. Nasze świątynie i pomniki przed tysiącleciami obróciły się w pył. Miejsca pochówku przodków znikły z powierzchni ziemi, a ich imiona zatarł czas. Twój ojciec obiecał nam, że będzie tak jak dawniej, że na powrót stworzy z nas jeden naród, będzie nam przewodził i nas bronił. A teraz i jego zabrakło.

I kto za to odpowiadał?

– Nie prosiliśmy o to. Nie chcieliśmy przerywać naszego wiecznego snu. Zostaliśmy jednak wezwani, poświęciliśmy się dla większego celu i co nam z tego przyszło? Jesteśmy zdani na siebie, porzuceni w tych obcych dla nas czasach. Dla ciebie to teraźniejszość. Ty się tu urodziłaś. Kto lepiej się nada do pokierowania nami i zadbania o nas jak nie ty? Kto jeszcze mógłby stanąć na czele i nadać sens naszej egzystencji?

Każde wypowiedziane zdanie miało zapaść mi głęboko w serce i eksplodować tam poczuciem winy.

Gdybym w tej chwili dostała w swoje ręce Rolanda, potrząsnęłabym nim tak mocno, że zadzwoniłby mu wszystkie zęby, a potem wskazała na tego nieumarłego i wykrzyczała prosto w twarz: „patrz, co narobiłeś!”.

– Lepiej, żebyś zwrócił się do mojej ciotki.

– Errahim ma już swoich ludzi, a my nie jesteśmy tam mile widziani.

To była prawda. Zanim jeszcze poddali się hibernacji, oboje cenili sobie niezależność. Każde z nich miało swój dwór, administrację, służbę i wojsko. Namtur i spółka nie zareagowaliby pozytywnie na nagłe pojawienie się Akku z jego rodziną.

– Poza tym twoja ciotka postanowiła oddać cześć innym mocom. Takim, którym my nie mamy zamiaru służyć.

A więc wiedzieli, tylko skąd? Związki Erry z rządem federalnym były tak tajne, że nawet jej najbliżsi współpracownicy nie mieli o tym pojęcia.

– Żałuję, że mój ojciec ściągnął was tutaj, a po wszystkim zostawił na łasce losu. Okazał się niedoskonałym władcą, który załamany klęską swojego królestwa i pogrążony w poczuciu winy dał się zaślepić desperacji. Masz rację. On wam już nie pomoże, a wy musicie sobie poradzić w tym nowym dla was świecie. Dawno minione czasy już nie powrócą. Nie musicie już nikomu służyć, Rimush. Shinar już nie istnieje.

Wampir się uśmiechnął. – Wiedzieliśmy, że dawny Shinar nie powróci, odkąd tylko twój ojciec zasiadł na tronie.

– Dlaczego zatem za mną podążasz? Dlaczego wciąż trzymasz się rodu, który sprowadził na was nieszczęścia? Nie pragniesz wolności?

Nieumarły spojrzał na nocne niebo. – To dzięki temu, że jestem wolny, znajduję się właśnie tutaj.

– Nie rozumiem.

– Shinar powstał w mrocznych czasach, na ziemiach niszczonych niekończącymi się wojnami i pełnych potworów. Stanowił jasny punkt i przywracał nadzieję. To było królestwo, w którym słabi byli chronieni, a silni wiedzieli, jak wykorzystywać swoją moc w dobrym celu. Dorastałem karmiony legendami o tym złotym okresie, o bohaterach, którzy bezinteresownie walczyli, poświęcali się i nieustannie starali się być lepszymi ludźmi. Słuchałem o tym w kołysankach, bajkach, a później opowieściach przy ogniskach. A teraz znów znaleźliśmy się w sytuacji, gdy światu zagraża zagłada, gdy maluczcy cierpią, a ci, którzy dysponują mocą, żerują na innych.

Nie mogłam odmówić mu racji.

– Mój ojciec powiedział mi, że kiedy Roland był młody, nie był tym samym człowiekiem, którego ja znałem. Shinar zaczął się psuć na długo przed moimi narodzinami. Powiedział mi też coś jeszcze. Zanim twój ojciec udał się na ostatnią bitwę ze smokiem, wpisał twoje imię do Księgi Królów. Jesteś tam jako jego następczyni.

Kolejna sprawa, o której Roland zapomniał wspomnieć.

Wampir odwrócił się, żeby spojrzeć mi prosto w twarz swoimi intensywnie lśniącymi czerwienią ślepiami. – I wiesz co? Niewiele mnie to obchodzi.

Och.

– Masz rację. Stare królestwo odeszło w niebyt. Dittalim ushemi.

Obróciło się w proch.

– Dobrze to rozumiem. Podobnie jak mój ojciec i moje rodzeństwo.

– Zatem zapytam raz jeszcze: dlaczego tu jesteś?

– Bo chcę, by moja egzystencja miała jakieś znaczenie. Bym stał się jednym z tych, którzy powstrzymają mrok. Każdy musi mieć po co żyć. A ja trafiłem na swoją legendę. Znalazłem kogoś, kto znów może dawać nadzieję.

Trochę się zagalopował. Musiałam zakończyć to raz, a dobrze.

– Problem w tym, że nie jestem żadną królową ani legendą. Nie chcę władzy i nie pragnę nikomu narzucać własnej woli. Nie potrzebuję sławy ani bycia bohaterką z kołysanek. W tej chwili zależy mi jedynie na uratowaniu pewnego chłopaka z rąk palanta, który może jest, a może i nie jest bogiem.

Uśmiech wampira nieco się poszerzył.

– Co?

– Asul Wielka i Szanowana, pierwsza Sharratum, była protektorką dzieci. Rodzicie palili na jej cześć kadzidło i wonne olejki. Gdy najeźdźcy napadli nasz kraj i uprowadzili w niewolę wielu najmłodszych, ruszyła za nimi, wdarła się do ich stolicy, zatopiła miecz w sercu obcego króla i sprowadziła dzieci do domów.

Jęknęłam.

– Możesz z tym walczyć, możesz się wściekać, ale to niczego nie zmienia. Nie powstrzymasz ludzi przed podążaniem za tobą, tak samo jak nie potrafisz odmówić komukolwiek, kto zwraca się do ciebie o pomoc. Całym swoim życiem potwierdzasz, że posiadasz wszystkie przymioty, by stać się królową i nie tyle rządzić, ile służyć swoim ludziom.

– Po raz ostatni powtórzę: nie mam żadnych swoich ludzi.

– Bratanek budowlańca, który remontuje twój dom, został porwany. Zamierzasz go uratować i nie oczekujesz niczego w zamian. Jego rodzina już zawsze będzie wobec ciebie lojalna i…

– Wydaje mi się, że nieco nadinterpretujesz.

– Będą opowiadać o tobie swoim dzieciom. Staniesz się dla nich inspiracją, a kiedy doświadczą niesprawiedliwości, za twoim przykładem sprzeciwią się złu. Nic nie poradzisz na to, kim jesteś.

– To się jeszcze przekonamy – nie była to najbardziej błyskotliwa riposta. W sumie nawet za bardzo nie wiedziałam, co starałam się powiedzieć. Przecież lubiłam się taką, jaka byłam.

Nieumarły wysforował się o kilka kroków i nisko przede mną skłonił. Przytulanka się zatrzymała, niepewna czy ma go wyminąć, czy może zmiażdżyć mu głowę.

– Ja, Rimush, syn Akku i Saile, Siódme Ostrze oddaję się na twoje usługi, Sharratum, i ślubuję ci swoją lojalność.

Świetnie. Po prostu świetnie.

– Moja rodzina jest twoimi oczami, uszami i twoją bronią. Jesteśmy do twojej dyspozycji i przybędziemy na każde twoje wezwanie.

Wampir uniósł głowę, spojrzał na mnie, po czym skłonił się raz jeszcze i pognał w stronę, z której przybyliśmy.

Szlag by to trafił.

1 myśl w temacie “Magic Tides Rozdział 5 cz. 4”

Dodaj komentarz